Cześć, jestem Ola mam 17 lat i na łuszczycę choruję od 2007 roku.
Wszystko rozpoczęło się od ospy na którą zachorowałam dokładnie 31 grudnia 2006 roku. Leczenie ospy przebiegało jak gdyby nigdy nic - do czasu. Zmiany ospy wyleczyły się, a na ich miejsce pojawiły się drobne czerwone plamki które z czasem zaczęły się złuszczać w skutek czego mama pojechała ze mną do zwykłego lekarza rodzinnego. Ten automatycznie stwierdził, że to nie doleczone pozostałości po ospie. Niestety - po smarowaniu tego różnymi specyfikami nie udało się tego zaleczyć. Zostały mi zmiany na głowie i po lewej stronie brzucha. W kwietniu 2007 roku, miałam zapalenie wyrostka robaczkowego i zapalenie otrzewnej. Trzymano mnie w izolatce, ponieważ lekarze nie wiedzieli czym są plamki na moim ciele. Wtedy wystąpił kolejny wysyp. Długo nic nie robiliśmy z tym bo aż do czerwca 2008 roku. Wtedy pierwszy raz pojechałam do pani dermatolog, która stwierdziła ospę. Automatycznie zaczęła leczyć mnie cygnoliną, z tego co pamiętam było to 0,1. Niestety nic nie pomagało a łuszczyca rozrosła się do tego stopnia że na plecach, brzuchu, ramionach i udach miałam drobne krostki które zaczęły już się łączyć w jedną całość. Rodzice znaleźli (mało skuteczną) pomoc w prywatnej klinice w Warszawie, gdzie pani dermatolog próbując mnie wyleczyć spowodowała, że moja skóra zaczęła się tak jakby uzależniać od różnego rodzaju maści. Skierowała mnie do szpitala. Po 4 tygodniach leżenia w szpitalu, wypisano mnie na święta wielkanocne w 2009 roku. Więcej już tam nie wróciłam. Zmiany były lekko zaspokojone, jednak po miesiącu smarowania domowego nastąpił wysyp. Był to czas kiedy w naszych rejonach głośno było o sanatoriach opłacanych przez NFZ. Mama złożyła podanie i faktycznie przyjęli mnie. Był to najlepiej spędzony miesiąc w moim życiu. Pobyt tam, był relaksujący a słońce Kołobrzega dobrze wpływało na moją skórę. Niestety, po powrocie do domu nie minęło dwa tygodnie - kolejny wysyp ze zdwojoną siłą. Załamana odeszłam (pod wpływem rodziców) od stosowania różnego rodzaju maści i zaczęłam pić różne ziółka, wodę z alg, maseczki z alg, chińskie smarowidła. Wszystko to miało sprawić, że cudownie ozdrowieje. Było to najgorsze posunięcie w całym moim życiu. Okazałe krosty połączyły się w całość i w wakacje 2010 roku nie mogłam już chodzić w normalnych ciuchach, lecz ukrywałam się przed znajomymi i nie wychodziłam z domu. Załamana odpuściłam z walką. U prawdziwego dermatologa pojawiłam się dopiero w lutym 2011 roku. Pani dermatogol zajęła się mną dobrze i faktycznie maści pomagały, za każdą wizytą stosowała inne maści, co było plusem bo skóra się nie przyzwyczajała. Stosowałam od Clobedermu po Cortineff i inne specyfiki. W między czasie skonsultowałam się z prof. Kaszubą który skierował mnie na badania Kliniczne w Łodzi. Udało się. Dostałam się na program finansowany przez NFZ. Leczenie biologiczne miało być zmianą, czymś nowym, nadzieją. I faktycznie jest, jednak moja łuszczyca jest rozległa i uparta. Ciężko się ją leczy. Na dziś dzień postać mojej łuszczycy za bardzo się nie zmieniła, jednak mam jeszcze resztki nadziei na to, że się w końcu uda. Przepraszam, że się rozpisałam, ale faktycznie przyniosło mi to ulgę. Gorąco pozdrawiam
Wiek: 66 Dołączyła: 26 Maj 2009 Posty: 5953 Skąd: Zielona Góra
Wysłany: Czw Sty 10, 2013 11:09 am
Witaj....powaliłą mnie na kolana informacja o ...jak to napisałas"leczeniu ospy -cygnoliną"...pierwszy raz spotkałam sie z czyms tak nieodpowiedzialnym i przyznam szczerze trudno mi uwierzyc w tak ogromny brak wiedzy u pani dermatolog byłabym wdzieczna gdybys podzieliła sie dokładna informacją na temat obecnego leczenia:na jakim leku biologicznym jestes,co stosujesz jeszcze i jak postepuje leczenie.Pozdrawiam.....
_________________ DUMNI PO ZWYCIĘSTWIE , WIERNI PO PORAŻCE Motto Falubazu
Przepraszam, faktycznie źle napisałam. Zapomniałam dodać, że pani dermatolog stwierdziła łuszczycę i automatycznie zaczęła mnie leczyć cygnoliną.
A jeśli chodzi o leczenie biologiczne, to dostaje humire, 0,8 ml. Na początku faktycznie zaczęło się leczyć, a nawet nie sypało się ze mnie dzięki czemu życie było łatwiejsze - taki skutek był po 2-3 zastrzykach które sama sobie podaje. Teraz niestety, już tak nie jest. Jakoś w tym tygodniu dostałam wysypu. Łuszczyca jak na złość nie chce się leczyć i ledwo chodzę. Myślę, że jak teraz wszystko się ustabilizuje to humira zacznie działać tak jak wcześniej. Zastrzyki podawane są 2 razy na miesiąc (co dwa tygodnie) w brzuch. Na wizyty kontrolne (w tym pobieranie krwii i badanie moczu) jeżdżę co miesiąc. Etapy leczenia podzielone były na A, B, C i D. Etap A - nie wiadomo czy dostaję lek czy placebo, możliwość była taka, że albo dostane lek w najmniejszej dawce, lek w największej dawce, bądź placebo. Z tego co zaobserwowałam dostałam placebo. Łuszczyca była tak silna, że lekarze postanowili przejść do etapu D w którym humire dostaje w normalnej dawce, przez rok. Leczenie samą humirą zaczełam we wrześniu.
Jutro wizyta kontrolna w Łodzi. Swoją drogą jestem ciekawa jak pani doktor zareaguje na kolejny wysyp i pogorszenie. Szczerze mówiąc to liczę na zwiększenie dawki... Zobaczymy jak to będzie - ważne by chociaż próbować myśleć pozytywnie
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum